W czasach boomu na media społecznościowe, gdy każdy ma konto na minimum trzech portalach społecznościowych, portale te stały się niesamowitym polem rozwoju reklamy dla marketingowców. Wiadomo, że każdy szanujący się marketingowiec poszukuje sposobu, by jego produkt - logo, marka, właściwości - dotarły do jak największej liczby osób. Wiadomo, że wielu ludzi kiedy widzi kolejną reklamę na Wallu, zaczyna się co najmniej irytować... a gdyby sprawić, że to znajomy naszego potencjalnego klienta udostępnił/zareklamował nasz produkt?
Na tej prostej zasadzie opiera się tzw. Marketing Wirusowy. Zasada jest prosta, wrzucamy coś w sieć, nie tylko chwytliwego, np. amatorski filmik, w którym "ukryty" jest nasz produkt, jakiś fragment większej reklamy, to może być jakaś plotka, czasami jakaś legenda miejska, etc. Często stosowanym chwytem jest rozpowszechnianie istotnych informacji, opatrzonych logiem jakiegoś produktu, tak zrobił m.in. Getinbank, który rozpowszechniał informacje, jak ustrzec się przed podpisaniem nieuczciwej umowy. Innym przykładem są działania producentów produktów spożywczych, którzy zamieszczają na opakowaniach swoich produktów przepisy kulinarne, lub rozpowszechniają dodatkowe książeczki, gdzie jeden ze składników jest podawany jako reklamowany produkt.
Prawdziwym mistrzostwem ze strony marketingowców jest umiejętność przekucia haseł reklamowych w popularne hasła, slogany używane lub też wplatane w język potoczny. Do kanonu przeszły takie zwroty jak "no to frugo", "a świstak siedzi..." czy "prawie, robi wielką różnicę". Chwytliwe hasła, rozprzestrzeniają się w sposób niemal natychmiastowy, a to daje nam to, o co chodziło od samego początku: budowanie świadomości marki i rozpowszechnianie naszego produktu.
Warto wspomnieć tu jeszcze o jednym ważnym aspekcie. W marketingu wirusowym istnieje zasada Viral Sproof, czyli nie można zakazywać publikacji parodii filmików reklamowych - parodie to wartość dodana, która również promuje nasze produkty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz